czwartek, 27 sierpnia 2015

Malutka i słowa

   Dziś znowu będzie trochę filmowo. A raczej serialowo. Wśród ulubionych sit-comów Malutkiej jest "8 prostych zasad". Fabuła najprostsza z możliwych - amerykańska rodzina, mama pielęgniarka, ojciec dziennikarz pracujący z domu i trójka nastoletnich dzieci. W tym dwie córki. Główny wątek? Rozterki ojca związane z dorastaniem dziewczyn, otaczających ich chłopców i wszystkimi pryszczatymi problemami. Serial miły i przyjemny do momentu kiedy niestety aktor grający rolę ojca  - John Ritter - zmarł na początku drugiego sezonu. Twórcy postanowili jednak nie przerywać produkcji i po czasie żałoby wszyscy wrócili na plan aby uczcić pamięć Johna. Ostatni odcinek zaczyna się dokładnie od tego co się stało w prawdziwym życiu. Rodzina dostaje wiadomość o zawale ojca w sklepie. Kolejne 40 minut to bardzo wiarygodne sceny radzenia sobie ze stratą i wspominanie niezwykłego mężczyzny. I jeden bardzo ważny wątek. Najstarsza córka - Bridget - wyrzuca sobie cały czas, że ostatnie słowa które do niego powiedziała to "I hate you" (Nienawidzę Cię) bo przed wyjściem z domu na coś jej nie pozwolił. Gorszego ostatniego zdania do kogoś nie można sobie wyobrazić prawda? Dziewczyna bardzo to przeżywa i odcina się od wszystkich. Równolegle trwają poszukiwania ostatniego artykułu ojca aby opublikować go w gazecie jako "ostatnie słowa". Gdy wreszcie udaje się znaleźć dokument, cała rodzina siada na łóżku i zaczyna czytać. A szło to mniej więcej tak (wersja celowo skrócona):

   "Dobrze czytelnicy, dziś zrobimy mały quiz. Wielokrotnego wyboru. Gotowi? Oto cytat: "Tato jesteś głupi".  A teraz zgadnijcie dlaczego usłyszałem taki wyrzut: A: Bo przyszedłem na śniadanie w szlafroku i skarpetkach?  B: Bo spytałem najstarszą córkę czy chłopiec z którym rozmawiała to jej sympatia? C: Nazwałem rapera 50 Cent'a - 5 Cents czy D: Po prostu wszedłem do pokoju? To pytanie było podchwytliwe. Ponieważ wszystkie odpowiedzi są prawidłowe. A teraz wiecie ile razy ja do własnego ojca powiedziałem "Jesteś głupi"? Zero. Czemu? Bo się go bałem. Wtedy nie dzieliliśmy się naszymi uczuciami. Nasze najgłębsze rozmowy dotyczyły meczy. Za to moje dzieci? Nie potrafią się uciszyć. Nie ma emocji których nie potrafią z siebie wyrzucić po raz kolejny i kolejny i kolejny. A moja żona mnie zapewnia że to dobrze po raz kolejny i kolejny i kolejny. Więc czy chcę żeby dzieci się mnie bały? No cóż, w domu byłoby ciszej i spędzałbym mniej czasu w łazience, ale nie.  Bo wiem, że nawet gdy wyrzucają do  mnie takie słowa, czy to "Jesteś głupi", "Jesteś lamusem" czy "Nienawidzę Cię", to zaraz za tym idzie "Kocham Cię". I to właśnie ta świadomość, że moja żona i dzieci mnie kochają sprawia, że czuję się bezpiecznie przychodząc do śniadania w szlafroku i skarpetkach."  

   To teraz uporządkujmy. Tu nie chodzi o "spieszmy się kochać ludzi", bo to niestety była tragiczna okoliczność zdarzenia. Nie sęk też w tym, żeby uważać na słowa bo nie wiadomo które będą ostatnie - to jest znana mądrość i nie trzeba jej ponawiać.

   Tu chodzi o tą drugą stronę. Tą która nasłuchała się słów. Czy gdy słyszy się słowa "jesteś głupi", "jesteś lamusem", "jesteś najgorszy" to sprawia, że właśnie takim się jest? Nie (chyba, że się na to pozwoli). Czy te najstraszniejsze rzeczy których nigdy byśmy nie spodziewali się usłyszeć nie są właśnie sygnałem jak wielkie emocje w kimś wzbudzacie i że po prostu nie potrafi ich wyrazić w inny sposób? I nie ważne czy to rodzina, czy przyjaciel czy ktoś obcy czy bliski. Nie wszyscy są mistrzami zen, umieją panować nad sobą w każdej sytuacji i myślą nad każdym słowem. Ale być może właśnie gdy wyrzucają z siebie coś co jest nie do pomyślenia to tylko dlatego, że właśnie... o niczym innym pomyśleć nie mogą. I tylko od słuchacza zależy czy przyjmie to na przysłowiową "klatę" (bo skoro doprowadził kogoś do takiego stanu to mógł się spodziewać "kuli śniegowej"), strawi i skupi się na tym co przyszło później, czy będzie cały czas rozpamiętywać co usłyszał i... podda się? Mówiącemu  na pewno nie będzie dobrze z tym co powiedział. I niech na tym skończy się ciąg cierpienia. Bo za każdym "Nienawidzę Cię" zawsze idzie całkiem blisko "Kocham Cię".

P.S. Odcinek o którym mowa na początku można obejrzeć tutaj (ostrzegam, wyciska łzy szczególnie gdy zna się tło historii):
https://www.youtube.com/watch?v=JYXi2TFLosg



środa, 26 sierpnia 2015

Malutka i wyrzucanie poradników

   Jest taka scena w "Dzienniku Bridget Jones" gdy tytułowa bohaterka wyrzuca wszystkie poradniki dotyczące zdobywania faceta i zamienia je na książki o samorozwoju, byciu dumną singielką, twardą kobietą itd. I wtedy następuje wielka odmiana w jej życiu, zmienia podejście, dietę, rzuca złe nałogi i zaczyna skupiać się tylko na sobie. Jak to się kończy? Większość wie... kompletnie nierealnie bo gdzieś nagle pojawia się ten "ideał" który kocha ją "dokładnie taką jaką jest" i okazuje się, że te wszystkie zmiany były o kant stołu.
   Gdzie tu zatem błąd? Skoro to wcale nie przez ten patetyczny gest zyskała coś czego cały czas szukała? Otóż problem polega na tym, że wyrzucone zostały złe książki.
   Wyobraźmy sobie inny obrazek - zamiast poradników mówiących  nam "co robić" są błędy, które uczą nas czego "nie robić". Dają popalić, przypominają o sobie nie raz i cały czas przygnębiają stojąc na tych półkach. Uczymy się na nich, lub nie. Popełniamy je po raz kolejny lub próbujemy coś zmienić. Czytamy po wielokroć po raz kolejny zachwycając się "no jakie to oczywiste". Jeśli mamy w sobie ogrom determinacji i woli walki - to okażą się całkiem przydatne, chociaż przekonamy się, że to wcale nie one wskazały nam drogę tylko sami ją w końcu odkryliśmy. Niestety najczęściej po prostu trzymamy je na półce, żeby mądrze wyglądały.
   To może zastosujmy ten sam gest? Weźmy to wszystko co stało na półce i jednym ostrym pociągnięciem.... hmmm... na przykład pogrzebacza.... zwalmy wszystko do wielkiego kontenera. Zostawmy gołą półkę. Która tylko czeka na zapełnienie. O wiele lepszy widok prawda? I nie zawalajmy jej od razu na nowo w całości. Zastanówmy się chwilę co powinno na niej stać?
   Na to każdy powinien sobie odpowiedzieć sam. Ale nie nagle, już teraz, w tej chwili, wszystko na raz, zbawić świat.  Tylko kolejno z większą uwagą, mądrością i świadomością, jak to mówią "przespać się z tym". Bo czasami nawet widok takiej pustej półki może być bardzo przyjemnym obrazkiem. A myśl, że jest czas żeby ją teraz zapełnić... bardzo krzepiąca.

sobota, 15 sierpnia 2015

Malutka i bajka o pół-ślepej kobiecie

   Dawno, dawno temu żyła sobie pewna kobieta która była w połowie ślepa. Ta wada wzroku objawiała się tym, że kobieta nie widziała rzeczy czarno-białych. Do jej oczu docierały tylko kolory. Gdy wychodziła na zewnątrz, świat ją otaczał wszystkimi barwami tęczy, a ona przy nich ładowała baterie. Była silna, pewna siebie, a do tego naładowana pozytywną energią. Problem pojawiał się gdy wracała do domu. Bo było tam coś co sprawiało, że nagle smutniała, traciła wiarę w siebie, wyzbywała się swojej siły i popadała w skrajne stany rozpaczy. Tylko, że to coś było czarno-białe. I dlatego kobieta nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że to "coś" było ogromnym, paskudnym, czarno-białym grzybem na ścianie. Który przez cały czas przebywał w jej mieszkaniu. I skutecznie pozbawiał ją wszystkich pozytywnych emocji i radości. I co miała ta kobieta zrobić? Dla niej grzyba nie było. Ba, czasami pojawiała się na nim kolorowa pleśń - wtedy kobieta dostrzegała, że pojawił się nowy wzór na ścianie i traktowała ją jako oryginalną dekoracje. Nie przyszło jej do głowy, że w tym samym miejscu tkwi źródło jej najgorszych uczuć.

   Pewnego dnia do domu Kobiety wprowadziła się mała błękitna mysz. Czysta i delikatna. Trafiła akurat na kobietę gdy leżała na podłodze w łazience i wypłakiwała oczy bo grzyb zaczął wywoływać u niej halucynacje. I przestała sobie kompletnie radzić z tym co było prawdą, a co jednym wielkim oszukaństwem. Mysz podbiegła do Kobiety i od razu dostrzegła największy problem tego domu. Więc spytała ją wprost "Ej, Kobieto, wiesz, że masz na ścianie paskudnego, czarno-białego grzyba? Może byś go usunęła bo tu się siedzieć nie da.". Kobieta przeszukała cały dom, ale nic takiego nie znalazła. Uderzała na oślep o ściany mając nadzieję, że przy okazji go usunie, jednak jedyne co zrobiła to popsuła swoje piękne, kolorowe ściany. Więc wybrała się do okulisty, a ten uzbroił ją w specjalne okulary. Takie przez które mogła jednym okiem widzieć czarno-białe rzeczy. Kobieta wróciła do domu, założyła okulary i nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. Paskudztwo które zawładnęło jej ścianą rozrosło się i zaczęło wytwarzać kolejne kolorowe obrazki z pleśni. Kobieta zaczęła znowu czuć skrajne emocje. Całe szczęście opuściło jej ciało, czuła się nic nie warta, brzydka i słaba. Ale z drugiej strony kolorowa pleśń dawała przyjemną wizję, a halucynacje znowu przedstawiały jej sytuacje które nie miały miejsca. Kobieta schowała się na chwilę bo wystraszył ją ten stan i widok. Lecz po chwili chwyciła za ostry pogrzebacz, zahaczyła nim o grzyba i z impetem wyrzuciła przez okno.

   Od tamtej pory czuła się bardzo dobrze we własnym domu. Nic nie odbierało jej pozytywnej energii I od czasu do czasu zakładała okulary by upewnić się, że znowu gdzieś nie rozwija się jakiś pasożyt. Na takie okazje zawsze trzymała pogrzebacz blisko łóżka. A niebieska mysz dostała swoje własne miejsce w domu. Pod warunkiem, że będzie przypominała Kobiecie o okularach gdy znowu na chwilę oślepnie.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Malutka i czerwone balony.

Malutka prawie nigdy nie bawi się w politykę. Jest miłośniczką wolności, tolerancji i pokoju na świecie. I to jedyny program jaki wyznaje. Jednak zdarzają się takie dni jak dzisiaj, kiedy świat za wszelką cenę doprasza się komentarza. Nawet gdy chodzi tylko o czerwone balony.


W taki upał w samochodzie nie ma nic przyjemniejszego niż opuścić szyby i pozwolić by wiatr złagodził piekło, a muzyka ciut głośniejsza niż norma, zagłuszyła irytujący dźwięk korków. I tak oto Malutka stała grzecznie na moście, przeżywając wyimaginowany casting do The Voice w swoim małym autku na szczecińskich rejestracjach gdy nagle podbiegł do niej mężczyzna żywcem wyjęty z "Trudnych Spraw" i wymierzył mocnego kopniaka w jej boczne lusterko po czym zwiał. Czy chodziło o nieznośny śpiew Malutkiej? Być może. Czy o to, że wciąż nie pozbyła się ostatniego przymiotu słoika - rejestracji. Tak mogło by być. Jednak pewien drobiazg zdradził intencję kopiącego, ponieważ wykonując ten karkołomny manewr wyrzucił z siebie jedno zdanie
"Wyp...alaj szwabska dz..wko!"
A piosenka lecąca w głośnikach to Nena - "99 Luftballons". Można zatem uznać, że ów karateka z Koziej Wólki skojarzył kilka faktów - język w którym śpiewała, pochodzenie około-graniczne i dziwne zamiłowanie do tandetnych lat 80tych zapewne zdradziło jej prawdziwą ojczyznę. 

Być może natchniony był ostatnimi patriotycznymi świętami. I nie można go tu winić - Malutka pokochała Warszawę m.in. za szacunek do historii, bohaterów i dziedzictwa. Każdą godzinę "W" przeżywa ze wzruszeniem i podziwem. I nienawidzi w pełni ludzi którzy kiedykolwiek chcieli tknąć to miasto i jej mieszkańców. 

Ale, Malutka urodziła się w Szczecinie. Bliskość granicy nie tylko wpłynęła na poszerzony zakres nauki języka niemieckiego, ale też na dostęp do lepszych ubrań i butów, większego wyboru serków, żelków i Nutelli. I przede wszystkim - kreskówek 24 na dobę na kanałach dedykowanych. (Tak, takie priorytety miały wtedy dzieci i w sumie wiele się nie zmieniło). Gdy już trochę podrosła i poszła na swoje, doceniła również siłę niemieckich proszków do prania i absolutne zamiłowanie do porządku (tego się od nich nie nauczyła, ale zachwyt pozostał). I jakoś nigdy się tego zamiłowania oraz wdzięczności wobec Germanii nie pozbyła i trudno jej było zrozumieć konieczność ukrywania tego uczucia. Po cichu też współczuła niemieckim znajomym i nawet obcym z jej pokolenia,  że zawsze będą ofiarami uprzedzeń do czynów ich poprzedników. 

Wojna to najgorsze zło. Zbrodnia przeciwko człowiekowi jest niewybaczalna. Ale ile pokoleń jeszcze musi przejść po ziemi, żeby dwaj sąsiedzi mogli funkcjonować obok siebie bez pokutowania za błędy tych co wcześniej tam mieszkali?

Jeśli ktoś kiedyś wsłuchał się w piosenkę o balonach to wie, że tekst mówi o tym jak ktoś pomylił te czerwone bąble lecące po niebie z wrogiem i wywołał wojnę. O ironio... Na wszelki wypadek Malutka nie przestanie jej słuchać. Może ktoś kiedyś zrozumie jej sens. 

P.S. A tu wersja bardziej współczesna wykonana z innym cudownym mężczyzną zza zachodniej granicy - Xavierem Naidoo. Malutka lubi go i to bardzo. 






poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Malutka i różowe słonie oraz lemoniada.

Malutka – Ziooom, pamiętasz ten teledysk z lat 80tych  z animowanymi postaciami które maszerują po pokoju małej dziewczynki?
Mumin – Że jak?
Malutka – No to była taka pozytywna, dziecięca trochę piosenka, działa się w sypialni małej dziewczynki, ona siedziała w łóżku a dookoła niej latały postaci z bajek.
Mumin – ???
Malutka – I te same postaci potem były namalowane na ścianach jedno ze szpitali dziecięcych gdzie chodziłyśmy. Pamiętam, że byłam w szoku, że te stworki z telewizji są w takim miejscu.
Mumin – A pamiętasz jakiś tekst?
Malutka – Było coś o różowych słoniach i lemoniadzie. Po angielsku.
Mumin – To Madonna. Dear Jessie. Z 89go. Miałaś wtedy 3 lata.
Malutka – Właśnie! I te postaci były w tym szpitalu!




Dalsza rozmowa toczyła się już na temat dziwnej, wybiórczej pamięci Malutkej do różnych scen, obrazów i dźwięków wyrwanych kompletnie z okresu kiedy pamięć dziecka powinna działać na tej samej zasadzie co u złotej rybki – 3 minuty, nie więcej.

A jednak, Malutka potraktowała to jako znak. Bo zamiłowanie do bajek i postaci animowanych pozostało do dzisiaj. Jako pasja, wielka miłość i na dodatek praca. Nazwała się Piotrusiem Panem w spódnicy i tak szła przez życie. Bowiem jest duża różnica między niedojrzałością, a nie pozbywaniem się swojego wewnętrznego dziecka.  

Bo właśnie dziecko potrafi uchwycić najdrobniejszy moment, dla innych pewnie nieistotny, zakopać go gdzieś pod szkiełkiem i pielęgnować jak największy skarb. Dopisać do niego jakąś piosenkę, smak lub zapach, tak, żeby łatwiej było do niego wrócić. I w chwili smutku czy złości po prostu słuchać, smakować, czuć.

Natomiast z takich skarbów można utkać całkiem przyjemny życiorys. Pod warunkiem, że nie wkłada się pod szkiełko niepotrzebnego bałaganu, smutku, złości czy co najgorsze – żalu.
Życie Malutkiej składa się obecnie z miliona piosenek, tysięcy obrazków, setek zapachów i kilku smaków. I  bardzo chętnie się nimi podzieli.
A jeszcze chętniej posłucha o Waszych skarbach których nikt inny może nawet nie poznać J.

P.S.
Gdy Mumin jeszcze zajmował się krawiectwem szeroko pojętym, Malutka uwielbiała siedzieć na wielkim stole wśród zwojów materiału i bawić się pudełkiem z koralikami oraz guzikami. I wtedy w radiu najczęściej leciało to:





Copyright © Malutka | Powered by Blogger
Design by Blog Oh! Blog | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com