niedziela, 30 października 2016

Malutka i... prokrastynacja.

   Jak to miło, że ktoś kiedyś nadał nazwę tej cudownej przypadłości jaką jest intensywne szukanie pretekstów żeby nie zrobić czegoś co zrobić trzeba. Przynajmniej można się zasłonić terminem niemal naukowym. Wręcz chorobą. I wyjaśnić, że fakt porzucenia nawyku pisania jest kompletnie uzasadniony z powodu nagłych zmian i wydarzeń które po prostu były o wiele ważniejsze.

   Nie mówiąc już o tym, że po roku od założenia tego blogu dobrze by było odświeżyć jego wygląd. Ale to oczywiście wymaga wyczyszczenia komputera który pamięta jeszcze czasy gdy Windows XP był szczytem snobizmu. Bez czyszczenia Photoshop nie pójdzie, a bez Photoshopa szablon się nie zrobi.

   I przy okazji gruntownych porządków na dysku okazuje się, że gdzieś głęboko skrywana była świetna kolekcja muzyki motywujących do wielkich zmian w życiu. Nie pozostaje więc nic innego jak puścić ją na cały regulator i... posprzątać mieszkanie. Bo przecież nic bardziej nie przeszkadza w porządkach na dysku jak bałagan dookoła sprzętu. Zatem dresy na zadek, muzyka na full i ścierki w dłoń.

   Dresy... właśnie... gdzie są te spodnie... A! W torbie z siłowni. I nie pachną najlepiej, nawet jak na warunki domowe. Dobrze by było zatem zrobić pranie bo to jedyne spodnie nadające się do sprzątania, a bez nich cały plan szlag trafi. No dobra ale samych spodni nie ma sensu wrzucać do pralki. Najlepiej zatem wywalić na środek łazienki ubrania zebrane przez ostatni... miesiąc? I skrupulatnie posegregować zapewniając sobie podział zadań na najbliższy dzień bo każda kupka to 2h zajętej pralki (plus wieszanie).

   I skoro kolejna partia to białe to może dobrym pomysłem byłoby od razu obiad zrobić bo ten t-shirt obecnie noszony na pewno się ufafluni podczas gotowania. Szkoda tylko, że po wczorajszych kotletach z soczewicy w kuchni panuje Armageddon. Na szczęście biały t-shirt i tak do prania idzie więc można na szybko kilka garów umyć. Cholera jasna, Ludwik się skończył. Dobra, będziemy improwizować i gotować w rondlu zamiast garnku. Kurza stopa kalafior się zepsuł. A raczej wyhodował własną cywilizację i organizuje pucz w lodówce. Nici z obiadu bez kalafiora bo ten jest na liście diety i musi być. Czyli jedziemy do sklepu, a przy okazji też Ludwika się kupi.

   Szybkie spojrzenie w lustro. Nie no te włosy to tylko pod czapkę. O, to skoro i tak będzie mycie głowy to po drodze można skoczyć do drogerii po farbę i odświeżyć smerfastyczny kolor. Dobra, konieczna jest lista zakupów. W domu gdzie jest około 30 nieużywanych notesów, znalezienie zbędnej kartki może graniczyć z cudem wbrew pozorom. Dobra, można zapisać w telefonie. Gdyby właśnie nie zdechł. A kabel odmówił ostatniego tchnienia prądu. Tu już nawet nie ma co liczyć na szybką wyprawę do marketu, konieczne jest całe centrum handlowe. Czyli prysznic. I makijaż. A łazienka cała zawalona mądrze posegregowanymi kupkami prania. Spartańskie warunki ale jakoś trzeba żyć.

   No dobra ale dłuższa wyprawa na miasto wymaga wyprowadzenia psów. Tylko lepiej to zrobić przed prysznicem i makijażem bo nigdy nie wiadomo w której kałuży się z nimi wyląduje. To skoro idziemy w środku dnia, to od razu zahaczymy o weterynarza na ostatnie szczepienie i odrobaczanie. Akurat mała kolejka będzie. Na osiedlu porozwieszane ogłoszenia, że będzie Halloween i żeby oznaczyć gdzie mogą zapukać. Koniecznie do listy trzeba dopisać cukierki i dynię. O, a może krem z dyni na kolację? Trzeba przepis sprawdzić. Ciekawe czy psy mogą dynię jeść. Jadźka w sumie je wszystko. Szkoda tylko, że wyraża swoje niezadowolenie zapaskudzając podczas wizyty u lekarza całe swoje otoczenie łącznie ze słynnym białym t-shirtem który i tak szedł na straty. Co w sumie wymusza albo dobicie go natychmiast gotowaniem albo kompletną zmianą planu na garderobę do wyjścia.

   Ale w sumie ten kalafior nie jest taki całkiem konieczny bo w diecie jest napisane "warzywa gotowane". A w otchłani lodówki zachował się brokuł. Więc wcale wychodzić nie trzeba. Szczególnie, że pierwsza partia prania zaraz się kończy i czas na białe. Resztę zaopatrzenia też można na spokojnie zrobić jak już będzie w czym z domu do ludzi wyjść. O i zdążę sprawdzić czy ten krem z dyni to dobry pomysł. I skoro już wyszukuję coś na internecie to może jakieś nowe oferty pracy się pojawiły. Kilka CV'ek można by wysłać. Niestety, nie ma nic, ale za to Facebook przypomina, że do pierwszego dużego stand-up'u został tydzień, a materiał w proszku. Trzeba się nakręcić na pisanie znowu. Ciekawe, czy w wypożyczalni UPC są jakieś nowe stand up'y - chyba widziałam nową Whitney Cummings. Jest! O rany, jest też rewia Bette Midler! No to to trzeba obejrzeć bo nie wiadomo kiedy usuną. Czy ona właśnie powiedziała, że w Róży zagrała samą siebie? Ciekawe czy jest gdzieś jej książkowa biografia do kupienia...

   I tylko cały czas mam przeczucie, że powinnam była coś zrobić... ale najwyraźniej, aż tak ważne nie było... O, a na Amazonie już zapowiadają nowe płyty świąteczne!
 

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Copyright © Malutka | Powered by Blogger
Design by Blog Oh! Blog | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com